wtorek, 13 lutego 2018

Ona i on [zbiór miniaturek]

Ogień i szmaragdy

Jej włosy były jak ogień, jej skóra niczym mleko.
Blaise lubił bawić się tymi płomienistymi kosmykami. Lubił muskać ustami jej blade, obsiane piegami policzki. Ale najbardziej lubił, gdy się śmiała. To jak iskra, która rozprzestrzenia się dookoła i czyni twój świat jaśniejszym.

Jego oczy były jak szmaragdy, jego skóra niczym heban.
Ginny lubiła się wtulać w jego ciepłe, silne ramiona. Lubiła oglądać, jak w tych zielonych oczach błyszczy bystrość i skupienie. Ale najbardziej lubiła jego spokój. Przy nim jej płonąca dusza mogła odpocząć i zaznać ukojenia.

Dziewczyna, która czekała.
Teraz nie musi już czekać ani chwili dłużej. Blaise jest tutaj dla Ginny. Zawsze jej wysłucha i zawsze jest gotów się z nią kłócić. Nie odchodzi, by ratować świat, nie jest bohaterem, ale jest prawdziwy. Ginny dorosła. Rzuciła swoje dziecięce marzenia w kąt, tak jak małe dziewczynki odrzucają pluszowe misie. Uśmiech na jej twarzy jest uśmiechem kobiety, która wie, czego chce.

Chłopak, który milczał.
Teraz wszystkie słowa płyną swobodnie. Blaise nieraz czuł się uwięziony w złotej klatce tradycji i zasad. Zawsze musiał ważyć słowa i mierzyć się ze smutnym wrażeniem, że nikt nigdy go nie zrozumie. Ale teraz pojawiła się ona. Wkroczyła do jego świata bez zapowiedzi i Blaise zrozumiał, że wreszcie zaczyna żyć. Stał się mężczyzną, który ofiarowuje swoje serce.


Dziwacy

Luna to znaczy „księżyc”.
Ona miała księżyc we włosach. Zawsze samotna i niezrozumiana, nigdy nie chciała iść razem z prądem. Dzięki matce uwierzyła, że na świecie jest coś więcej, że życie to jedna wielka tajemnica, choć za swoje przekonania często spotykała się z odrzuceniem innych. Była wariatką do czasu, aż poznała jego.

Rolf to znaczy „wilk”.
On miał w sobie coś wilka. Dziki i dumny, wolał świat zwierząt od ludzi. Podążał ścieżką wyznaczoną mu przez dziadka, sławnego magozoologa. Nikt jednak nie potrafił go zrozumieć. Był samotnikiem do czasu, aż poznał ją.

Dziwacy, powiedziałbyś.
Ale szczęście nie jest mierzone miarą normalności.


Dzień i noc


Ona jest dniem.
Włosy ma jasne jak pszenica kołysana w pełnym słońcu. Skóra blada niczym porcelana. I te oczy, niebieskie, jasne, pełne ognia.

On jest nocą.
Włosy ma białe jak śnieg padający w zimowy wieczór. Usta wąskie, zaciśnięte w grymas. I te oczy, szare, dumne, pełne lodu.

Któż mógłby się spodziewać, że dzień i noc się spotkają?

Jest zmierzch. A może brzask? Wąska, ognista linia światła widnieje poniżej ciemnego horyzontu. Świat milczy, czeka. Lucjusz Malfoy opada przed Narcyzą na jedno kolano. Jego bladą jak tarcza księżyca twarz wyściela skupienie.
— Uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną?
Jej oblicze rozpromienia się niczym słońce.
— Tak!
Srebrny pierścień trafia na jej palec w obietnicy.


 Wilcze dzieci

Teddy Lupin wiedział, kim był jego ojciec. Słyszał opowieści od babci, silnej, troskliwej czarownicy, która go wychowywała. Nieraz siadała w miękkim fotelu przed kominkiem i mówiła o dawnych dziejach, jakby przywołując baśń o Czerwonym Kapturku. Teddy nigdy nie bał się przekleństwa, jakim jego tata został obdarzony co miesiąc w pełnię księżyca. Liczyło się to, jakim był człowiekiem, ile poświęcił dla bliskich, jak odważnie bronił Hogwartu w swojej ostatniej bitwie. Teraz Teddy czuł jedynie smutek i niezrozumiałą tęsknotę. Gdyby Remus Lupin żył, syn mógłby mu powiedzieć, jak bardzo go podziwia.  

Victoire Weasley od zawsze widziała na policzku ojca długą, paskudną bliznę. Pewnego razu, gdy była już wystarczająco duża, odważyła się zapytać, dlaczego ją ma. Bill Weasley, pomimo strasznego wyglądu, zawsze był łagodny dla swoich dzieci. Teraz również wziął swoją najstarszą latorośl na stronę i opowiedział jej o ciężkich, wojennych czasach i potworze, który go ugryzł. Victoire nie przestraszyła się tych słów. Nachyliła się i pocałowała ojca w bliznę. Żałowała, że nie wiedziała wcześniej. Jej tata był bohaterem.

Teddy i Victoire znali się od zawsze, ale dopiero tamtego wieczora, gdy obydwoje wymknęli się z rodzinnej imprezy i przypadkiem spotkali w ogrodzie u państwa Potterów, porozmawiali sam na sam. Wkradła się między nich niezrozumiała nieśmiałość.
Teddy był wyrośniętym chłopakiem o włosach, które zazwyczaj miały niebieski odcień nieba — jego ulubiony kolor. Odziedziczył ten rzadki dar po swojej matce. Nie szukał popularności, ale nie sposób było go nie zauważyć w tłumie.
Victoire była smukłą dziewczyną o długich włosach, jasnych niczym światło księżyca. Je właśnie odziedziczyła po matce, ona zaś po swojej. W jej żyłach płynęła krew wili. Trudno było nie zauważyć blasku, jaki roztaczała.  
W końcu Teddy zaśmiał się nieco nerwowo.
— Obydwoje jesteśmy wilczymi dziećmi, wiesz?
Odpowiedziała mu zdumionym uśmiechem. Nigdy tak o sobie nie myślała, ale on miał rację. Ich ojcowie stanęli oko w oko z tym samym potworem i spadł na nich wilczy cień. Oni zaś byli ich szczeniętami.

Pół roku później pocałowali się po raz pierwszy, gdy czarodzieje wokół wiwatowali na Mistrzostwach Świata w Quidditchu. Hałas był nie do wytrzymania, ale oni nagle znaleźli się w swoim prywatnym świecie. Usta przy ustach, ciepło rąk, przymknięte oczy, obietnica szczęścia. Nad nimi wisiał księżyc w pełni. Blade oko, które czuwa. 

 Ruda ona, rudy on
  
Artur Weasley nigdy nie lubił swojego koloru włosów, spuścizny po przodkach, którą on zapewne kiedyś również przekaże w genach w swoim dzieciom. Były rude jak marchewka, jak czupryna u klowna. Artur wiedział, że nigdy nie będzie uchodził za przystojnego, starał się zatem nadrobić to humorem i obeznaniem ze światem. Sam nieraz żartował, że rudość i piękno nie idą w parze.

I wtedy poznał ją — najpiękniejsze stworzenie na Ziemi o włosach tak cudownie rudych, przypominających kaskadę ognia. Molly Prewett nigdy nie narzekała na brak powodzenia u chłopaków, ale z jakiegoś powodu zawsze intrygował ją Artur. Był inny niż wszyscy. Nie starał jej się za wszelką cenę przypodobać. Miał w sobie jakiś optymizm i spokój, których czasem jej brakowało, bo potrafiła być niezłą złośnicą. Artur wiedział o tym, ale mimo tego ją kochał. Nie wyobrażał sobie być z inną.

Zaczęli umawiać się już w szkole, aż w końcu pewnego dnia stanęli na ślubnym kobiercu. Po ceremonii Artur złapał czule w pasie swoją małżonkę i wyszeptał jej do ucha:
— No to się dobraliśmy, złotko. Rudzi jak wiewiórki! I wiesz co?
Molly zachichotała, czując, jak jego oddech łaskocze ją w szyję.
— Co, mądralo?
— Chcę mieć z tobą rude dzieciaki. Całe mnóstwo! 


*


Z okazji Walentynek prezentuję Wam krótkie,romantyczne miniaturki ze świata HP^^
Wiem, że długo nie odzywałam się na tym blogu i nie wiem, czy są jeszcze chętni, aby czytać o Ginny i Blaisie. Jeśli tak, będzie mi bardzo miło :D
Te krótkie historie uświadomiły mi, że cokolwiek się stanie, fandom Harry'ego Pottera na zawsze pozostanie w moim sercu.

Obserwatorzy