Zabini nie odzywał się przez trzy dni.
Ginny zaczęła się trochę niepokoić, ale musiała przyjąć, że mężczyzna robi
wszystko, co w jego mocy, by złamać zabezpieczania matki. Był sarkastyczny i pełen gniewu, ale nie można mu
było odmówić determinacji. Dziewczyna pamiętała, że już w szkole uchodził za
zdolnego czarodzieja. Slughorn nie raczył o tym zapomnieć podczas spotkań Klubu Ślimaka.
Przez czas oczekiwania Ginny przemogła swoją niechęć
do lektur i udała się do biblioteki na Pokątnej. Był to kwadratowy budynek o nieco starodawnej, piaskowoszarej fasadzie, którego dach podtrzymywały kolumny. Hermiona zapewne powiedziałaby, że to niczym piramida strzegąca sekretów wiedzy, ale Ginny biblioteka przypominała bardziej zakurzony szkielet. W środku panowała cisza przerywana jedynie szelestem kartek. Dziewczyna zerknęła podejrzliwie na bibliotekarkę, porządkującą leniwie papiery w biurku. Lepiej zachować ostrożność. Ginny przeszła się zatem między regałami, od czasu do czasu biorąc do ręki książki o obiecującym tytule. Szukała czegoś o magicznych,
niebezpiecznych stworzeniach i choć wgłębiała się w treść znacznie gorliwiej niż podczas nauki w Hogwarcie, nigdzie nie znalazła opisu istoty, która
przypominałaby tą z wazy.
Po godzinie poszukiwań rozczarowana Ginny właśnie próbowała
wcisnąć ostatnią książkę na miejsce, gdy usłyszała za sobą:
— Ginny! Czy to ty?
Znała ten głos. Jego właścicielka miała
długie, mysie włosy, błękitne oczy pełne rozmarzenia, a na głowie osobliwy, pomarańczowy
kapelusz. To zdumiewające, ale przez te trzy lata Luna Lovegood w
ogóle się nie zmieniła.
Ginny mimowolnie się uśmiechnęła, ale zaraz
poczuła lekkie skrępowanie. Dawno nie rozmawiała z Luną.
— Hej! — odezwała się życzliwie. — Co ty tu
robisz?
— Rolf chciał, żebym wypożyczyła mu jedną
książkę. Nic wielkiego, taka przyjemna lektura na nudne, zimowe wieczory.
— A kim jest Rolf?
— Ty nic nie wiesz? — Twarz Luny rozjaśnił
uśmiech. — Rolf to mój mąż! Pobraliśmy się we wrześniu. Teraz jestem Luną
Scamander!
— Och. — Ginny jakby zapomniała, że ludzie
jeszcze się zakochują i pobierają. Niezgrabnie chwyciła dziewczynę za ręce. —
Gratuluję! To naprawdę wspaniała… Powiedziałaś Scamander?
Luna dalej stała niewzruszona i pogodna.
— Owszem.
— To nazwisko brzmi znajomo.
— Jego dziadek był autorem podręcznika do Opieki
nad Magicznymi Stworzeniami i wielkim wynalazcą. Rolf również interesuje się
fantastycznymi zwierzętami. Mamy w domu…
Serce Ginny zabiło o ton szybciej.
— Luna, posłuchaj, miałabym do ciebie
wielką prośbę.
— Prośbę? — Głos jasnowłosej dziewczyny
jakby lekko oziębł. Ginny wiedziała, że nie zasłużyła na pomoc. Pierwsza
przestała się odzywać, a przecież kiedyś były z Luną nierozłączne.
Jak na ironię losu, to Weasley zaczęła tę
znajomość. Pewnego dnia była świadkiem, jak grupka starszych Ślizgonów zaczepia na
korytarzu chudą, myszowłosą dziewczynkę. Przezywali ją wariatką i szydzili z
jej butów z pomponami. Ginny zainterweniowała. Chłopcy wydawali się bardziej zaskoczeni
niż przestraszeni, ale dla świętego spokoju odeszli, nie chcąc zbiegowiska. Wówczas Weasley pierwszy
raz ujrzała te duże, niepewne, przeszywające oczy. Widziała w nich odbicie
własnego strachu i samotności, jakie czuła na pierwszym roku, będąc nęcona
przez dziennik. Być może to dlatego zawsze broniła Luny, chociaż dziewczyna
nieraz wpadała na dziwaczne pomysły albo bywała irytująco spokojna w obliczu
niebezpieczeństwa.
Teraz Ginny zrozumiała, że potraktowała
Lunę jak zwierzątko-znajdę, które najpierw przygarnęła i tuliła, by potem
wyrzucić je, gdy własne życie ją przytłoczyło.
Uśmiech spełznął z jej obsypanej lekkimi
piegami twarzy.
— Tak, wiem, że nie powinnam cię o to
prosić. Każda ma teraz własne życie i problemy. Ale naprawdę mi na tym zależy.
Jeśli chcesz, zapłacę.
— Nie chcę twoich pieniędzy, Ginny. Po
prostu… tak nagle zniknęłaś. — Na twarzy Luny odbił się żal. — Chciałam ci
pomóc. Pokazać, że po stracie Harry’ego jeszcze nie wszystko musi być złe, bo mimo bólu życie jest piękne i zaskakujące. Sama wiem o tym najlepiej! Ale nie
dałaś mi szansy, nie dopuszczałaś do siebie. Kiedy ostatni raz byłaś w Norze?
Czy wiesz, że z twoim ojcem jest coraz gorzej?
Lepkie palce sumienia zacisnęły się Ginny
na gardle.
— Wybacz, ale to tylko i wyłącznie moja
sprawa, kiedy odwiedzam rodzinę.
— Oczywiście. — Luna patrzyła na nią
chłodnymi, jasnymi oczami. Jednak trochę się zmieniła. Małżeństwo wydobyło z
niej kobietę, dojrzałą i dumną. — Co to za prośba?
— Potrzebuję wiedzieć jak najwięcej o pewnym stworzeniu. Od pasa w górę przypomina kobietę, a na dole ma wężowate macki.
Także mówi w języku węży. — Ginny wiedziała, że brzmi to co najmniej dziwnie. —
To… taka zagadka.
Luna przez chwilę patrzyła na nią ze
zdumieniem, a potem skinęła głową. W imię dawnej przyjaźni.
*
Ginny udała się do rezydencji Zabiniego,
gdy tylko otrzymała jego patronusa w postaci wilka. W normalnych
okolicznościach kazałaby mężczyźnie trochę poczekać na siebie, by nie wyjść na
desperatkę… ale co się oszukiwać? Była desperatką, a oni nie mieli czasu do
stracenia.
Kiedy wyszła z kominka w salonie i
otrzepała się z drobinek pyłu, uderzyło ją, że czekający w fotelu Blaise wygląda
strasznie. Był zgarbiony i zmęczony. W jego przekrwionych oczach tkwił jakiś cień.
Nie przypominał już tego śmiałego, dumnego arystokraty. Coś w nim kojarzyło się
dziewczynie ze zranionym zwierzęciem. Wilkiem z podkulonym ogonem.
— Dobrze się czujesz? — spytała niepewnie.
Wzięłaby to za skutki przekleństwa wężowatej istoty, ale przecież ona sama
jeszcze nie czuła się najgorzej. Nie wierzyła, że mężczyzna ma delikatniejszy
organizm.
— W porządku — odparł głucho. Dwa palce lewej ręki miał obwiązane bandażem. Niechętnie unosił na nią wzrok. — Złamałem zaklęcia
zabezpieczające. Skrzat cię zaprowadzi.
— A ty?
— Ja… muszę odpocząć. Tylko chwilę.
Ginny podeszła do jego fotela, kładąc ręce
na biodrach. Przyjaciele mówili jej, że ten gest upodabnia ją do matki.
— Zabini, co się dzieje? Czy złamanie
zaklęcia kosztowało cię tyle wysiłku?
— Nie twoja sprawa — syknął.
— Tak się składa, że moja, bo umieramy
razem! Czy ci się to podoba czy nie, te stwory w końcu unicestwią nas obydwoje!
A może chcesz urodzić piękne, wężowate dziecko?! Byłeś Ślizgonem, więc pewnie
ci to odpowiada! — Ginny wzięła oddech, zdając sobie sprawę, że jej gniew
poszedł za daleko. Spokojniej dodała: — Myślałam, że mamy rozjem.
Zabini patrzył na nią z mieszanką zdumienia
i ponurości. W końcu przymknął oczy.
— Po prostu tam idź.
Jak na zawołanie na pięknym, karmazynowym
dywanie pojawił się skrzat domowy o niezwykle długich uszach. Pokłonił się Ginny.
— Za mną, panienko.
Dziewczyna nie miała innego wyboru, jak go
posłuchać.
*
Skrzat zaprowadził Ginny na piętro, gdzie
korytarz kończył się pustą powierzchnią. Stworzenie jednak przejechało po niej
ręką, a w ścianie pojawiły się drzwi. Zostały na nich wyryte jakieś czarne
litery w języku, którego dziewczyna nie znała. Gałka była zmiażdżona, zapewne
po tym, jak Zabini złamał czar zabezpieczający.
Skrzat zniknął, a Ginny weszła do środka.
W pomieszczeniu było ciemno, więc dziewczyna
zapaliła różdżkę. W jej miękkim blasku ujrzała gabloty z różnymi podejrzanymi
artefaktami, których pewnie nie powstydziłby się sklep „Borgin & Burkes”.
Były tam złudnie błyszczące naszyjniki, zasuszone palce, amulety o twarzach
wykrzywionych demonów i puchary w kształcie czaszki. Okazy przerażające i
orientalne. Matka Blaise’a niczego sobie nie żałowała. Ginny aż palce
zaświerzbiły, aby to zarekwirować i pokazać w Biurze Aurorów, wiedziała jednak,
że to nie jest dobry moment. Spojrzała dalej — za gablotami stała półka pełna
zakurzonych ksiąg. Niektóre zdawały się drzemać albo wydawać ostrzegawcze
prychnięcia.
Ale tym, co najbardziej zwróciło uwagę Ginny,
był wiszący na ścianie obraz w ciężkiej ramie. Ktoś obrócił go tyłem, jak w niektórych
tradycjach robiło się z portretami zmarłych. Dziewczyna stanęła na palcach i
ostrożnie zwróciła go w swoją stronę.
Dzieło sztuki przedstawiało piękną,
ciemnoskórą kobietę siedzącą w swobodnej pozie na kanapie. Postać nosiła jedwabną, śnieżnobiałą suknię, a jej ramiona okrywało brązowe futro. Włosy miała
długie, falowane i czarne jak krucze pióra, usta duże i zmysłowe, a oczy niczym
szmaragdowe płomienie. Nic dziwnego, że złowiła w swoją sieć tylu mężczyzn. Pod
obrazem widniał złocisty napis „Aurelia Zabini”.
Namalowana matka Blaise’a zauważyła wzrok
Ginny i poruszyła się z rozdrażnieniem na kanapie.
— Kim jesteś, rudowłosa pannico? Co robisz
w mojej prywatnej komnacie?
— Szukam czegoś, co mogłoby mi pomóc —
odparła szczerze Ginny. — Wiesz może coś o swojej wazie i tym, co było w niej
ukryte?
Dama zmrużyła oczy i machnęła upierścieniowaną
ręka.
— Nic ci nie powiem!
Dziewczyna powstrzymała chęć uderzenia
płótnem o ścianę.
— Mam zawołać Blaise’a? Z nim chętniej
będziesz rozmawiać?
— Ach, Blaise. Mój kochany syn. — Aurelia
Zabini przesunęła językiem po wydatnych wargach, niczym kotka oblizująca się na widok myszy. —
Był już tutaj, ale nie chciał słuchać swojej biednej, opuszczonej matki. Kazał
mi się zamknąć, uwierzysz w to, ruda wiedźmo?
Ginny zmarszczyła brwi. Wcześniej Zabini
wyrażał się o swojej rodzicielce z uczuciem i szacunkiem. Denerwował się, gdy
mówiła o niej złe słowo. Dlaczego więc teraz był tak szorstki?
— Dlaczego nie chciał cię słuchać?
— Czy ty jesteś jego dziewczyną albo, co
gorsza, żoną? — zmieniła nagle temat kobieta. Teraz patrzyła na Ginny z
niesmakiem w pięknych, lśniących oczach.
Dziewczyna prychnęła.
— Oczywiście, że nie. My tylko…
— Bo wiesz, nie sądzę, by kiedykolwiek
obdarzył jakąś kobietę większym uczuciem niż mnie.
Ginny nie podobał się uśmiech, jaki
zagościł na jej namalowanych ustach. Poczuła się też w jakiś sposób dotknięta.
— Dlaczego tak mówisz? Myślisz, że po
twojej śmierci nie zdoła się podnieść? Że już zawsze będzie żył przeszłością?
— Nie. — Teraz uśmiech Aurelii był już tak
szeroki, że wyglądał nienaturalnie na jej pięknym obliczu. W oczach zabłysło
okrucieństwo. — Twierdzę tylko, że za każdym razem, gdy zbliży się w łóżku do
jakiejś dziewczyny, będzie widział moją twarz.
Ginny upuściła obraz, który z hukiem
wylądował na zakurzonej podłodze. Zza płótna rozbrzmiewał przytłumiony śmiech.
W komnacie czekały księgi pełne wiedzy i ratunku, ale teraz dziewczyna
zostawiła to wszystko, zbiegając na dół.
*
Zabini niezmiennie siedział w swoim fotelu,
rozwiązując i zawiązując luźne pasemko opatrunku. W międzyczasie skrzat
rozpalił ogień w kominku, który rzucał tańczące cienie na blade ściany i bogate
meble z ciemnego drewna. Za oknem zapadł zimowy, przyprószony śniegiem wieczór.
Ginny przystanęła po biegu przez połowę
domu.
W jej głowie wrzało od pytań, ale gdy
spojrzała na wymęczoną postać mężczyzny, słowa zamarły na jej ustach.
— Co ona ci zrobiła? — wydusiła w końcu.
Blaise zacisnął szczęki, ale zdołał unieść
na nią wzrok. Ginny zaczęła się zastanawiać, czy nie zrobił tego specjalnie. Był zbyt dumny i zamknięty w sobie, aby zacząć temat, dlatego wysłał ją do tamtej
komnaty, dobrze wiedząc, że odwróci obraz.
— Moja matka była piękną kobietą i
przyciągała wiele męskich spojrzeń, ale z jakiegoś powodu, gdy już się nimi
znudziła, to mnie lubiła odwiedzać w sypialni — zaczął Zabini twardym,
rozgoryczonym głosem. Oczy wpatrywały się pusto w ogień. Zaciskał ręce. — Byłem
jej ulubionym zwierzątkiem. Taki młody i niewinny. Posłuszny syn.
Ginny pomyślała o wspomnieniu,
które unosiło się na obrzeżach jego umysłu, gdy sprawdzali sobie pamięć. Skulony, wystraszony chłopiec i
damska ręka wyciągająca się po niego. Jak mogła wcześniej tego nie skojarzyć? I
teraz to jego wykończenie… Mogła się założyć, że komnaty strzegł cień matki. Złamanie
zaklęcia kosztowało go zmierzenie się z demonami przeszłości.
— Jak długo?
Zabini uniósł lekko brwi, jakby zdumiony,
że jeszcze nie skapitulowała. Ale mówił do Ginny Weasley, dziewczyny, która
również sporo przeszła w życiu.
— Nie jestem pewien, czy chcesz to
usłyszeć.
— Jako auror słyszę różne rzeczy. — Jej mina złagodniała. — Ale to nie jest przesłuchanie.
Skinął głową, choć jego oczy jeszcze
bardziej przypominały ciemnozielone otchłanie.
— Zaczęło się, gdy miałem jakieś dziesięć
lat. Przyszła do mnie po przyjęciu, nie pamiętam już jakim, tyle ich było w tym domu... Była lekko podchmielona i powiedziała, że nie chce spać sama. Przesunąłem się gorliwie, żeby zrobić jej miejsce w łóżku. Matka była dla mnie wtedy zachwycającą, ale niedostępną istotą. Niemal jak posąg, idealny i zimny. Większość czasu spędzała w swoich pokojach albo na spotkaniach czarodziejskiej śmietanki towarzyskiej. Dla mnie wynajęła opiekunkę, ale to nie to samo. Cieszyłem się zatem z rzadkich chwil, jakie dzieliliśmy. Tej nocy nie tylko położyła się obok mnie, ale również objęła mnie ciepłym ramieniem, a drugą ręką łagodnie przeczesywała mi włosy. W pewnym momencie jej dłoń zsunęła się niżej. I niżej. Nie rozumiałem wówczas, co mi robi. Czułem jedynie, że ten dotyk jest inny, nie troskliwy, matczyny, tylko... — Zamilkł na moment, jakby zabrakło mu powietrza. Istotnie, na jego czole wystąpiła żyła, jak gdyby naprawdę walczył o oddech. Ginny go nie poganiała.
— Potem to się zdarzało częściej. Gdy byłem starszy, zacząłem się buntować. "Mamo, to boli", mówiłem, "przestań", "nie chcę tego". Wtedy dostawałem w twarz. Sam cios nie był najsilniejszy, ale mama często nosiła pierścienie. One potęgowały ból. "Czy ja cię krzywdzę? Blaise, powiedz mi, czy moje pieszczoty, które pochodzą z głębi serca, są dla ciebie nieprzyjemne?". Innym razem dodawała: "Mamy tylko siebie, skarbie. A ja cię kocham tak, jak nigdy żadna kobieta cię nie pokocha. Jesteś mój". Wtedy moja wola walki słabła. Miała rację. Była moją matką, która miała dużo pieniędzy, ale brakowało jej szczęścia do mężczyzn. Zawsze ją rozczarowywali. Tak jak mój ojciec. Nigdy go nie poznałem, chociaż prawdopodobnie był jej drugim mężem, którego pozbyła się niedługo po moich narodzinach. Potem związywała się z kolejnymi, ale widocznie nie dawali jej tego, czego chciała. Tylko ja jej pozostałem. Byłem kimś, do kogo zawsze mogła się przytulić w zimne noce, komu zawsze mogła okazać swą miłość.
Ginny zaswędziała skóra. Szaleństwo — przeszło jej przez głowę. Stoję tutaj i słucham szaleńca. Ale gdy już zdawało się, że Blaise zupełnie odpływa w obłęd wspomnień, jego twarz stężała i wygładziła się, jakby tafla jeziora znów stała się niezamącona. Wrócił Zabini, jakiego znała.
— I przez długi czas się na to zgadzałem. — wypluł z pogardą. — Byłem samotny ze swoją prawdą. Pięciu przybranych ojców, jakich miałem, było różnych, ale żaden z nich by mi nie uwierzył. Ich żona miałaby szukać pocieszenia w ramionach własnego syna? To potwarz! Kłamiesz, paniczu Zabini. Szkoda, że każdy z nich już gryzie piach. Ich pieniądze i elokwencja nie pomogły, by zmiękczyć serce mojej matki. Nie żałuję ich. Nigdy zrozumieli, kim ona była.... Od tego wszystkiego mogłem uciec tylko w Hogwarcie. Ale nawet tam nikt nie znał prawdy. Przyjaciele ze Slytherinu by nie zrozumieli. Odsunęliby się ode mnie i nazwali chorym. Nie wyobrażasz sobie, jak trudno było opowiadać na pytania Slughorna podczas Klubu Ślimaka i nie zdradzić, co czuję naprawdę. A jednak nauczyłem się grać. Byłem zimny i opanowany na zewnątrz, a pogrzebany w środku.
— Potem to się zdarzało częściej. Gdy byłem starszy, zacząłem się buntować. "Mamo, to boli", mówiłem, "przestań", "nie chcę tego". Wtedy dostawałem w twarz. Sam cios nie był najsilniejszy, ale mama często nosiła pierścienie. One potęgowały ból. "Czy ja cię krzywdzę? Blaise, powiedz mi, czy moje pieszczoty, które pochodzą z głębi serca, są dla ciebie nieprzyjemne?". Innym razem dodawała: "Mamy tylko siebie, skarbie. A ja cię kocham tak, jak nigdy żadna kobieta cię nie pokocha. Jesteś mój". Wtedy moja wola walki słabła. Miała rację. Była moją matką, która miała dużo pieniędzy, ale brakowało jej szczęścia do mężczyzn. Zawsze ją rozczarowywali. Tak jak mój ojciec. Nigdy go nie poznałem, chociaż prawdopodobnie był jej drugim mężem, którego pozbyła się niedługo po moich narodzinach. Potem związywała się z kolejnymi, ale widocznie nie dawali jej tego, czego chciała. Tylko ja jej pozostałem. Byłem kimś, do kogo zawsze mogła się przytulić w zimne noce, komu zawsze mogła okazać swą miłość.
Ginny zaswędziała skóra. Szaleństwo — przeszło jej przez głowę. Stoję tutaj i słucham szaleńca. Ale gdy już zdawało się, że Blaise zupełnie odpływa w obłęd wspomnień, jego twarz stężała i wygładziła się, jakby tafla jeziora znów stała się niezamącona. Wrócił Zabini, jakiego znała.
— I przez długi czas się na to zgadzałem. — wypluł z pogardą. — Byłem samotny ze swoją prawdą. Pięciu przybranych ojców, jakich miałem, było różnych, ale żaden z nich by mi nie uwierzył. Ich żona miałaby szukać pocieszenia w ramionach własnego syna? To potwarz! Kłamiesz, paniczu Zabini. Szkoda, że każdy z nich już gryzie piach. Ich pieniądze i elokwencja nie pomogły, by zmiękczyć serce mojej matki. Nie żałuję ich. Nigdy zrozumieli, kim ona była.... Od tego wszystkiego mogłem uciec tylko w Hogwarcie. Ale nawet tam nikt nie znał prawdy. Przyjaciele ze Slytherinu by nie zrozumieli. Odsunęliby się ode mnie i nazwali chorym. Nie wyobrażasz sobie, jak trudno było opowiadać na pytania Slughorna podczas Klubu Ślimaka i nie zdradzić, co czuję naprawdę. A jednak nauczyłem się grać. Byłem zimny i opanowany na zewnątrz, a pogrzebany w środku.
Ginny zdała sobie sprawę, że ogarnia ją mieszanina współczucia i złości. Ta historia przypomniała jej o widmowym Tomie Riddle'u, o tym, jak ją wykorzystał i omotał, pozostawiając krwawy ślad na jej dzieciństwie. Tylko że jej dzięki wsparciu rodziny i przyjaciół udało się z tego wyrosnąć. Stała się inną osobą. Przeszła ze stadium ofiary do protagonistki.
— A ty chroniłeś ją przed władzami? —
wybuchła. — Tę chorą żmiję? Powinna sczeznąć w Azkabanie!
Spojrzał na nią, a w jego szmaragdowych
oczach zatańczyło światło kominka. Nie takiej reakcji się spodziewał.
— Dlaczego się przejmujesz, Weasley?
— A dlaczego ty mi o tym opowiedziałeś?
— Dobre pytanie. — Uśmiechnął się gorzko. — Może boję się, że niebawem obydwoje umrzemy i
nie chcę zabierać tego sekretu do grobu? Może liczę, że zrozumiesz...? Nie wiem. Zrób z tą wiedzą, co
chcesz.
Ginny stała chwilę w ciszy, czując, jak
ciepło kominka liże jej plecy. Sądziła, że to ona miała gównianie życie z
opętaniem przez wspomnienie, utratą wyśnionego chłopaka i kochającego brata. Z
utratą celu. A Blaise… co prawda w Hogwarcie zawsze wydawał jej się cichy,
milczący, nieodgadniony. Rzadko się uśmiechał lub okazywał innym ciepło. Ale
winą za to obarczyła jego ślizgońską naturę. Kto mógłby się spodziewać?
W końcu podeszła do mężczyzny i położyła mu dłoń na ramieniu. Tym razem z większą pewnością i
wyczuciem. Minęło już sporo czasu, odkąd okazała komuś czułość. Zabini
wzdrygnął się i chciał strzepnąć jej rękę, gdy wtem ona pochyliła się nad nim.
I pocałowała go.
Nie dlatego, że coś do niego czuła, chciała
wzbudzić w nim pożądanie albo sprawdzić, czy zdoła przełamać widmo jego matki. Zrobiła to, by na chwilę poczuł, że nie jest sam. By ciepłe, stykające się ze sobą wargi roztopiły to przerażające uczucie samotności.
Wiedziała, że dobrze postąpiła, kiedy Blaise przyciągnął ją lekko do siebie i
zanurzył palce w jej rudych włosach.
— Zabiłem ją — wyszeptał nagle tuż przy uchu
Ginny.
*
Wreszcie jestem :) Rozdział sporej długości, która mam nadzieję, że wynagrodzi wam rzadkie dodawanie postów. Co do treści — wiem, że jest ciężkostrawna i że wkraczamy na mroczne obszary tej historii, ale od początku taki był zamysł. Jeśli mam być szczera, to jeden z moich ulubionych rozdziałów. Ale sporo się przy nim namęczyłam :P
Hej hej!
OdpowiedzUsuńDla mnie to też jest jak na razie ulubiony rozdział. Uwielbiam opowiadania, które mają w sobie coś z mroku, nieważne jakiego rodzaju by to było.
Muszę szczerze przyznać, że poczułam lekkie obrzydzenie, kiedy czytałam o Blaise'ie i jego matce. Boże, przecież to takie ohydne. Jak, kuźwa, matka może robić coś takiego swojemu synowi? Jakoś tak nie wiem... odpychał mnie ten moment. Przeczyl
Wartościom, jakie wyznaję.
UsuńWybacz, ale przez przypadek kliknelam opublikuj xD Tutaj reszta komentarza.
Wracając. Forma pocieszenia Blaise'a była, no cóż, ciekawa xD Inaczej tego nie okresle, bo nie wpadlabym na taki pomysł. To troszku za szybko, ale rozumiem w jakich okolicznościach się to stało. I to akurat mi się podobało. Dopóki Blaise nie wypowiedział tego ostatniego zdania :') Widzę rośnie nowy mężczyzna, który będzie psuł każdą dobrą chwilę. No idiota, no xD Ja rozumiem, zabicie jego matki było poważne, ale mówienie tego w czasie pocałunku z aurorką nie było zbyt dobrym pomysłem.
Ogółem to przerwałaś w okropnym momencie >.< Ja chcę szybko następny rozdział!
I jedno, co mnie gryzlo - jakim cudem Ginny zauważyła, że Blaise zbladl? Przecież jest czarnoskóry. Raczej ciężko to zauważyć.
Pozdrawiam!
CanisPL
Dziękuję! Mam trochę obaw, jak to przyjmiecie, dlatego cieszę się, że Tobie się podobało. I ciężko nie poczuć obrzydzenia. Mi też się dziwnie o tym pisało, zwłaszcza, że rzadko spotyka się przypadek, gdzie to matka molestuje dziecko. A jednak taki był pomysł od samego początku.
UsuńHaha no faktycznie zepsuł chwilę, ale właśnie moment ich zbliżenia przełamał pewną barierę i Blaise zdecydował się na jeszcze jedno wyznanie.
O kurcze masz rację! Można to odbierać w przenośnym sensie bladości, ale może to zmienię ;)
Pozdrawiam :)
Matka Blaise'a była niezdolnym do normalnej miłości potworem. Traktowała wszystkim jak zabawki, gdy już się nimi znudziła, pozbywała się ich. Wykorzystywała ich do swoich potrzeb, tylko to się dla niej liczyło. To, co zrobiła Blaise'owi... Okrutne i podłe. Nie dość, że zniszczyła mu dzieciństwo, to jeszcze nawet po śmierci ma na niego wpływ, bo odcisnęła na nich ogromne piętno, przez które ciężko będzie mu stworzyć jakąkolwiek normalną relację z kobietą. Ogólnie kontrowersyjny temat, ale szczerze mówiąc lubię takie. Tematy, które wzbudzają nasze emocje i zmuszają do myślenia, że jednak w życiu niektórzy mają gorzej.
OdpowiedzUsuńGinny pocieszyła go w jedyny sposób jaki mogła. Nie sądzę, że jest to za szybko, wiesz? Żadne słowa, żadne gesty nie wystarczyłyby w tej sytuacji.
Bardzo podobał mi się ten rozdział i czekam z niecierpliwością na kolejny :)
Bardzo Ci dziękuję! ^^
UsuńZgadza się, temat kontrowersyjny i kiedyś nie odważyłabym się go poruszyć, ale teraz był on niezbędny. Rzadko się pisze o matce Blaise'a i mało o niej wiadomo, stanowi więc duży potencjał.
I cieszę się, że uważasz pomysł Ginny za właściwy. końcu nie rozmawiali spokojnie przy kawie, tylko Blaise odsłonił przed nią najmroczniejszą część swojej duszy.
Pozdrawiam ;)
Bardzo ciekawy rozdział. Ta opowieść Blaisego o matce. Było to okrutne i takie niewłaściwe. Szkoda mi go.
OdpowiedzUsuńA to co zrobiła Gin na końcu urocze.
Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam i życzę weny
mała gwiazdka
Dziękuję, miło mi ^^
UsuńPozdrawiam :)
Niesamowite.
OdpowiedzUsuńNie sądziłam, że taki rozdział pokaże mi coś pięknego.
Naprawdę mnie zaskoczyłaś i to bardzo pozytywnie.
Szczególnie poruszona jestem historią Zabiniego.
To smutne to co go spotkało ze strony matki i z pewnością zostanie w nim na zawsze. Są pewnie przeżycia których nie da się zapomnieć. Zaskoczył mnie tym, że z taką łatwością zaufał Ginny. W końcu to nie miłe przeżycia. Jednak mimo wszystko wyrósł na dobrego mężczyznę. Nawet jeśli chcę uchodzić za złego. Podoba mi się te opowiadanie. Masz sporo pomysłów które inspirują. Pozdrawiam i czekam na więcej.
Jej, dziękuję za takie miłe słowa! :*
UsuńFaktycznie, dość szybko wyznał jej prawdę, ale nie zapominajmy, że stało się to po tym, jak musiał zmierzyć się z cieniem matki strzegącym komnaty. To go nieco rozbiło psychicznie, osłabiło jego bariery.
Co do mentalności Zabiniego - ocenę pozostawiam Wam :P
I pozdrawiam! Mam nadzieję, że u Ciebie też niebawem pojawi się nowy rozdział.