niedziela, 14 maja 2017

Rozdział V [Żar]

Ginny otworzyła oczy.
— Ale mówiłeś…
— Nie wytrzymałem.  Głos mu zadrżał.  To było jak skóra węża, którą zrzucałem, wyjeżdżając z domu i która znów mnie oplatała, ilekroć wracałem. Nie chciałem tak żyć. Kto mógłby tak żyć? Kto, Weasley, kto? 
Przez chwilę słychać było tylko trzask ognia w kominku. Ginny zrozumiała, że właśnie wkroczyli na ścieżkę, z której nie było powrotu. W końcu zapytała:
— Naprawdę brała kąpiel? 
— Skrzat przygotował ją dla nas. — Zabini cały czas trzymał ją w swoich objęciach, nieświadomie wpijając jej palce w ramiona. — To było tego wieczora, gdy wróciłem z interesów ze Szkocji. Mieliśmy spędzić miłe chwile w bąbelkach, tylko syn i matka. To wtedy coś we mnie pękło... Wyciągnąłem różdżkę i rzuciłem zaklęcie. Matka zastygła. Wiedziałem jednak, że wszystko widziała i czuła. Powoli zanurzałem czarami jej ciało w wodzie, aż bąbelki powietrza wypływające z jej ust ustały. Była pięknym trupem.
Ból wbijanych paznokci stał się tak duży, że Ginny musiała się odsunąć. Patrzyła wstrząśnięta na swojego rozmówcę. Po części czuła strach, a po części podziw.
— Jak to możliwe, że aurorzy się nie zorientowali?
— Upozorowałem wszystko tak, że wyglądało jak samobójstwo. Bogata, samotna dama po wielu utratach mężów ma dość życia w złotej klatce i postanawia ze sobą skończyć. Czy to nie znany motyw? — Czy w jego oczach ujrzała cień wstydu? Zabini wiedział, że potrafił być bezwzględny i myśleć na chłodno nawet w obliczu szaleństwa. I teraz ona również o tym wiedziała. Byłby dobrym aurorem albo seryjnym mordercą. — Nawet odnaleziono list. Ja zaś wróciłem z wyjazdu niezauważony, dlatego łatwo mi było przekonać aurorów, że dotarłem do domu dopiero po śmierci matki. 
— Nie mogłeś po prostu powiedzieć im, co wiesz? Nim było za późno?
— Żeby przeszukali jej głowę i ujrzeli, co mi robiła? Dziennikarze zlecieliby się jak hieny. Nie zdołałbym tego wyciszyć, takie skandale w rodzinach arystokratów budzą najwięcej sensacji. Prędzej bym umarł, niż na to pozwolił. — Wahał się chwilę. — Poza tym to ja chciałem mieć tę przyjemność. Po jej śmierci po raz pierwszy poczułem się szczerze wolny… Jak wilk, całe życie więziony w cyrku, któremu teraz wreszcie zdjęto łańcuchy. 
   — Mówią, że zwierzę, cały czas trzymane w niewoli, nie wie, co zrobić z wolnością — wymsknęło się Ginny. Nie szydziła. Powiedziała to ze smutkiem, przypominając sobie piękne, puste przyjęcie przed paroma dniami. W spojrzeniu Blaise'a przemknął gniew. 
    — Teraz nawet nie będę miał okazji, by się o tym przekonać, prawda? Jej waza sprowadziła na mnie zgubę. Nawet po śmierci chce mnie dostać!
 — Nie musi do tego dojść. — Ginny zaskoczył jej własny zapał. Wiedziała, że teraz jeszcze bardziej zależy jej na znalezieniu pomocy. Pomimo wszystkich sprzecznych emocji, wiedziała, że nie ucieknie. —  Wymyślimy coś.
Prychnął. 
— Nagle stałaś się optymistką?
— Któreś z nas musi być, prawda?
Ta odpowiedź go zadowoliła. Siedzieli chwilę w ciszy. Ginny ponownie pomyślała o życiu, jakie Zabini musiał tu wieść. Wszyscy z zewnątrz z pewnością mu zazdrościli. Syn bogatej matki, dziedzic szlachetnej krwi, prowadzący wytworne życie, mogący sobie pozwolić na wszystko. Pułapka iluzji. Ta rezydencja pełna była cieni.
— Ginny — odezwał się Blaise nagle. Pierwszy raz nazwał ją po imieniu. Jego głos musnął jej skórę niczym chłodny nóż. — Nie boisz się mnie?  
Milczała. Gdyby słuchała głosu rozsądku, wskoczyłaby do kominka i raz na zawsze zniknęła w płomieniach. A jednak potrzebowała Blaise'a. Bez niego nie zdołałaby się uleczyć. Poza tym było coś jeszcze... Poruszał w niej głęboko ukrytą strunę.
— Jestem mordercą —  dodał z autentycznym żalem. — Parę dni temu omal nie zabiłem ciebie. Czasami myślę, że z moją głową jest coś nie tak. Szaleństwo, które codziennie wiążę na smyczy, ale które może mnie zniszczyć, gdy tylko spuszczę je z łańcucha. 
I Ginny już otworzyła usta, by mu powiedzieć. Stwierdziła, że teraz jej kolej, że powinna to wymówić na głos. O tym, jak bliska była szaleństwa, gdy śmiercionośne zaklęcie dotknęło nie tylko Voldemorta, ale także i Harry’ego. O tym, jak nocą nawiedzały ją koszmary z pola bitwy, pełne wrzasków i bólu. O tym, jak czuła w sobie taką wściekłość, że była gotowa rozerwać gardła wszystkim wokoło.
   Ale wtem o szybę uderzyły ptasie skrzydła. Mała, biała sowa dobijała się do środka. Blaise nerwowo machnął różdżką, a okno w salonie otwarło się na oścież. Ptak mógł wlecieć i usiąść na ramieniu Ginny. Do jego nóżki przyczepiony został list. Dziewczyna sięgnęła po niego, odwiązując niebieską wstążkę. Czuła na sobie zdumione spojrzenie Zabiniego. Powoli rozwinęła papier i przeczytała na głos.

Droga Ginny,
Stworzenie, którego szukasz to Andea, zwana Boginią Węży. To mitologiczny, długowieczny stwór, który przemawia tylko w języku węży. Zazwyczaj żyje w miejscach podmokłych, takich jak bagna, torfowiska lub ujścia rzek. Rozmnaża się bezpłciowo, a swoje dzieci chowa we wnętrznościach żywicieli. Dojrzewają one w ciągu jednego cyklu księżycowego, by potem wydostać się na zewnątrz. Znanych jest kilka przypadków, w których wychodziły przez usta i pozwalały żywicielowi żyć, ale w większości rozrywają wewnętrzne organy, kości i skórę. Bogini Węży uważa, że to zaszczyt móc wychowywać jej dzieci i dać im życie(wywodzi się to jeszcze z czasów starożytnych). Istnieje nieznana bliżej recepta na eliksir, który zabija potomstwo w czarodzieju, chociaż jego skutki dalej nie są przyjemne(dziedzina czarnej magii).
Bogini Węży potrafi wtopić się w otoczenie lub zapaść w długi sen. Znane są przypadki uwięzienia stworzenia w magicznie spreparowanych przedmiotach.
To tyle, co Rolf miał w notatkach. Mam nadzieję, że pomogłam w zagadce.
Luna


Ginny drżały lekko ręce.
— To ona — wyszeptała. — Wszystko się zgadza.
— Czyli to nie przekleństwo. — Blaise uśmiechnął się gorzko, jak zwykle dogłębnie analizując sytuację. — Myślałem, że ukarała nas za to, że ją obudziliśmy. Tymczasem to nagroda… za zwrócenie jej wolności. 
Dziewczyna skinęła lekko głową, ale właściwie nie obchodziła ją psychologia istoty.
— Słyszałeś? Są przypadki, w których żywiciel przeżył! A nawet jeśli nie, istnieje eliksir! — ożywiła się. Wreszcie mieli jakieś konkretne informacje. Kocham cię, Luna — przeszło jej przez myśl. Przyjaciółka nawet nie wiedziała, jak bardzo im pomogła.
— Musimy przekopać komnatę matki — stwierdził Zabini. W nim również pojawiło się ziarnko nadziei. Wyglądał znacznie lepiej niż parę chwil temu. — Jeśli tam nie znajdziemy przepisu, równie dobrze możemy szukać nieśmiałka w gąszczu drzew. 
Ginny odetchnęła, wciąż ściskając list od Luny.
— Skoro to cykl księżycowy, mamy niecały miesiąc.
— Ciekaw jestem tylko, ile warzy się sam eliksir.
— Zabini, proszę, nie zabijaj tego światełka nadziei. 
— No dobrze. — Mężczyzna potarł skronie. Czuł się lepiej na duchu, ale dalej był osłabiony. — Masz ochotę na lampkę wina?
Ginny zamrugała zdumiona.
— Teraz?
— Obawiam się, że dziś na nic więcej nie będzie mnie już stać.  — Rzucił jej znaczące spojrzenie. — To nie żaden podstęp. Chciałem być jedynie miły, jakoś uczcić ten mały sukces. I... podziękować.
Ginny nie musiała pytać za co. Skinęła więc ochoczo głową i posłała mu lekki uśmiech. Po prawdzie, ona również była zmęczona rewelacjami tego wieczora. Przez wyznania o chorej obsesji matki przeszli do morderczych skłonności Zabiniego, a skończyli na rozwiązaniu tajemnicy istoty z wazy. Nie mogło być już dziwniej.   
Zabini pstryknął, a w salonie znów pojawił się długouchy skrzat. Hermiona zapewne sprzeciwiałaby się służalczemu traktowaniu magicznych stworzeń, ale Ginny uważała, że taki po prostu jest świat. Dziewczyna wykorzystała czas oczekiwania, żeby napisać szczere podziękowania dla Luny i przypiąć list do nóżki sowy. Po chwili biały ptak wyleciał na zewnątrz.
Tymczasem skrzat wrócił z dwoma kieliszkami czerwonego wina. Ginny już siedziała w fotelu naprzeciwko Blaise’a i z lubością wzięła pierwszy łyk. Była zdziwiona własnym zachowaniem, bo będąc sam na sam w wielkiej rezydencji arystokraty i zabójcy własnej matki, powinna czuć się zgorszona lub skrępowana. A jednak jej serce wypełniała tylko jakaś ulga. Zabini w milczeniu pił ze swojego kieliszka, ale również nie sprawiał wrażenia, że obecność dziewczyny jest mu nie na rękę. Teraz naprawdę byli w tym razem.
Aby podtrzymać atmosferę, Ginny postanowiła się odezwać.
— Czyli dla ciebie Hogwart również był domem?
— Tak. Wreszcie mogłem się uwolnić od tego szaleństwa. — Blaise spoglądał zamyślony w ogień. — Przyjaźniłem się z Malfoyem i Pansy, ale moim najlepszym przyjacielem stał Tom Hawkins. Jest starszy o rok. Rozumieliśmy się bez słów.
Ginny stłumiła śmiech.
— Słyszałam o nim.
— Muszę przyznać, że zaskoczyło mnie twoje pojawienie się tutaj z jego kuzynem. — Mężczyzna zerknął na nią chytrze. — Niech zgadnę: amortencja?
— Tak, ale w stosownej ilości. — Ginny rzuciła mu najbardziej niewinne spojrzenie, na jakie mogła się zdobyć. — Nie chciałam, żeby się do mnie kleił.
Po ustach Zabiniego przeszedł cień uśmiechu.
— Z tego co pamiętam, wcześniej nie musiałaś uciekać się do eliksirów miłości.
— Coś sugerujesz?
— Nic, czego sama nie wiesz.
Teraz Ginny była naprawdę zaskoczona. Pomyślała o głupiej plotce, którą na piątym roku puściły dziewczyny po pierwszym spotkaniu Klubu Ślimaka. Według niej zimny i napuszony Blaise Zabini miałby się interesować biedną zdrajczynią krwi. Idiotyzm.
Zmrużyła oczy, czując delikatne rumieńce na policzkach. To od wina.
— Ty chyba nie…
— A jeśli tak? Oczywiście nie bierz tego do siebie, Weasley. — Zabini machnął ręką. — To było tylko lekkie zaintrygowanie. Nie widziałbym cię w roli mojej partnerki na bal, a co dopiero dziewczyny.
— Więc co cię we mnie intrygowało?
Spojrzał na nią jeszcze raz, jakby widział ją pierwszy raz w życiu. Coś w jego wzroku paliło skórę Ginny, przyśpieszało jej tętno i budziło podniecenie na dole brzucha.
— Byłaś taka… żywa — wyznał cicho Blaise. Dziewczyna zamrugała.
— Żywa?
— Wszędzie cię było pełno. Zawsze głośno się śmiałaś, popisywałaś się na meczach, twardo głosiłaś swoje przekonania. Pochodziłaś z biednego domu, a jednak miałaś w sobie tyle życia i pasji. Wyobrażałem sobie, że tak wygląda szczęście. 
Ginny wzięła porządny łyk wina. Czy naprawdę taka była? Czy to odbicie mogło być prawdziwe?
— Cóż, jak widzisz, teraz już nie jestem tą radosną dziewczyną. Wojna mnie zmieniła.
— Ach tak, Wybraniec i jego bohaterska śmierć. Nie mówię, że nas nie ocalił, ale… zawsze mnie zastanawiało, dlaczego tak go kochałaś.
— Teraz będziemy rozmawiać o moich miłosnych sprawach?
— Dlaczego nie? Ja opowiadałem ci gorsze rzeczy. Pomówmy dla odmiany o miłości.
— Dlaczego? — Ginny spojrzała z zamyśleniem w swoje odbicie w do połowy opróżnionym kieliszku. Mówienie o tym nie było łatwe, ale wiedziała, że Zabiniemu należała się szczerość. — Był moim bohaterem. Kiedy dziennik mnie omamił i porwał do Komnaty Tajemnic, on zszedł w ciemności zamku, by mnie ocalić. Małe dziewczynki nie zapominają takich rzeczy. Harry zawsze był życzliwy, szczery, troskliwy. Teraz zastanawiam się, czy nasz związek przetrwałby w przyszłości. Czy nie skończylibyśmy jako para milczących, rozczarowanych sobą staruszków.
Zabini parsknął cichym śmiechem. Ginny rzuciła mu karcące spojrzenie. Właśnie powiedziała na głos coś, z czym od wielu miesięcy zmagała się w głowie.
— No co?
— Nic. Podoba mi się twoje pojęcie miłości.
Ginny znów poczuła te niedorzeczne rumieńce. Jej kieliszek był już prawie pusty.
— Dzięki za wino i pogawędkę, ale robi się późno — coś kazało jej powiedzieć z lekkim, przepraszającym uśmiechem. — Chyba powinnam już wracać i dać ci odpocząć.
— Możesz zostać tutaj, jeśli chcesz.
Zabini nie drwił. Patrzył na nią ze spokojnym, życzliwym przyzwoleniem.
Ginny była niezmiernie zdumiona, ale po chwili zastanowienia uznała, że tak będzie praktyczniej. Przynajmniej od rana będą mogli zacząć poszukiwania.
— W porządku. — Uśmiechnęła się wyzywająco. — Skoro sam proponujesz.
Zabini wstał, ignorując zaczepkę.
— Pokażę ci wolny pokój.

*

Ginny brała kąpiel.
Wanna była duża i luksusowa. Kran pokrywała rzeźbiona ławica ryb, a na półce stało mnóstwo olejków. Dziewczyna mogła w spokoju wyciągnąć nogi i zrelaksować się w ciepłej, pachnącej wodzie. Jej włosy unosiły się na powierzchni.
W pewnej chwili Ginny złożyła ręce, by nabrać wody i orzeźwić nią twarz. Nagle zamarła. Ciecz w jej dłoniach zmieniła barwę na szkarłat. Cała woda, wypełniająca wannę, przybrała postać krwi. Dziewczyna wrzasnęła i próbowała wstać, ale nie była w stanie się poruszyć.
Nagle w łazience pojawił się Blaise. Był nagi i patrzył na nią z mroczną satysfakcją.
— Zabini, pomóż mi!
— Umieraj, suko. Umieraj, mamusiu.
Krwista kąpiel rzeczywiście wciągała ją do środka jak bagno. Linia wody sięgała coraz wyżej. Dziewczyna nie mogła już oddychać. Jej śliskie ręce na oślep wodziły po krawędzi wanny. Udawała się w ciemność, z której nie było już powrotu.



Mrocznych sekretów ciąg dalszy :P
Mam nadzieję, że przed sesją uda mi się wrzucić jeszcze jeden rozdział. 

9 komentarzy:

  1. Świetne opowiadanie. Mega wciąga. Trzyma w napięciu. Nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału.
    Oczarowana Magią

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie jestem pewna ale wydaje mi się że ostatnia scena to tylko sen Ginny. Prawdy dowiem się w następnym rozdziale.

      Usuń
    2. Dziękuję, bardzo miło mi, że tutaj zawitałaś ^^
      Masz rację, odpowiedź znajdziesz w następnym rozdziale :D
      Pozdrawiam.

      Usuń
  2. Hej hej!
    To. Było. Słodkie.
    Ja się wszędzie doszukuje słodkości! Ahh, jak Blaise trzymał ją w swych ramionach <3 Toż to słodki początek wielkiej tru low <3
    Może to się wydawać potworne, ale jestem po stronie Zabiniego. Rozumiem, czemu zabił swoją matkę (Albo raczej potworzycę) i, no cóż, cieszę się, że to zrobił. I (tu bym ostro przeklinala) jak mogła coś takiego zrobić?! KĄPIEL Z BABELKAMI?! Czy ona nie ma lepszych sposobów na torturowanie psychiczne?! Co za psychopatka, ja pierdziu. To utwierdza mnie w przekonaniu, że Blaise dobrze zrobił, zabijając swoją rodzicielke.
    I ten sen... Przez to mam wątpliwości, czy Blaise powiedział prawdę dotyczącą śmierci jego matki. Może to był sen proroczy? A Blaise kłamie.
    Po przemyśleniu jednak wierzę Zabiniemu. Mówiono, że popełniła samobójstwo, topiac się w wodzie, a skoro tak, to żadnej krwi nie powinno być.
    Pozdrawiam!
    CanisPL
    Ps. Życzę powodzenia z sesją! ^^

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, dziękuję ślicznie za cały komentarz! ^^
      Haha no ja też uważam, że to poniekąd słodkie, mimo że okoliczności wcale takie nie były xD
      Ciekawie kombinujesz. Wszystko wyjaśni się w następnym rozdziale ;)
      Również pozdrawiam i dziękuję, na pewno się przyda! :P

      Usuń
  3. Hej.
    Jak mogłaś zakończyć to w takim momencie?
    Pytam dlaczego?

    Ale ogólnie rozdział fajny i taki ciekawy.
    Czekam na następny.
    Pozdrawiam i życzę weny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha na tym blogu często będę ucinać w takich miejscach, mam nadzieję, że mnie nie zabijecie xD
      Dziękuję i pozdrawiam! :D

      Usuń
  4. Przeczytałam już dawno ale dopiero teraz nadrabiam zaległości za co bardzo przepraszam. Historia Blei'sa pozytywnie mnie zaskoczyło. Szczególnie jeśli chodzi o jego matkę. Brak słów na tę kobietę. Wykorzystywać swojego syna! Nie wiem kim trzeba być. Dobrze, że Ginn go nie opuściła. Chociaż czytając końcówke zaczynam mieć wątpliwości. W końcu nie wiadomo jak zakończy się ten wstrząsający moment. Wyprowadziłaś mnie z równowagi. Cóż pozostaje czytać dalej i czekać na ciąg dalszy.
    pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo :)
      Wiem, że końcówka pozostawia wątpliwości, ale rozwieją się one już niedługo wraz z następnym rozdziałem.
      Pozdrawiam ^^

      Usuń

Obserwatorzy